"The Haig" - golfista wszech czasów

Dla wielu dyskusyjny jest fakt, czy był golfistą wszech czasów, ale niezaprzeczalnie należy uznać go za największego artystę wśród golfistów. Walter Hagen, bo o nim mowa, uwielbiał życie i czerpał z niego garściami. Kochał też golfa, a co najważniejsze, umiał połączyć te dwie miłości. Zapisał się w historii tej dyscypliny jako jeden z najznakomitszych golfistów, zarówno pod względem talentu, jak i tego, co zdołał zrobić dla zawodowego golfa na świecie. Walter Hagen to przede wszystkim charakter, siła woli i styl, który zachował się w pamięci wszystkich.

Artysta na polu

"Nie spiesz się, nie martw się, jesteś tutaj tylko przez chwilę, więc upewnij się, że czujesz zapach kwiatów, które mijasz po drodze". Tę złotą zasadę, której sam był autorem, Hagen stosował zarówno na polu golfowym, jak i w życiu prywatnym. Choć ta maksyma w pełni nie przystoi zawodowemu golfiście, dla którego czas powinien odgrywać znaczącą rolę, w przypadku Hagena sprawdzała się pod każdym względem. "The Haig" nigdy się nie spieszył.

Robert E. Harlow, który był menedżerem Hagena przez 7 lat, stwierdził, że najczęstszym zdaniem, jakie przyszło mu wypowiadać do sportowca, było: "Chodź już, Haig, pospiesz się". Czy była to fanaberia golfisty, czy sposób życia, a może jedno i drugie? Hagen na pytanie o swoje opieszalstwo odpowiedział: "Jak mam grać dobrze i być zrelaksowanym, jeśli zaczynam dzień od pośpiechu?".

Oczywiście, że mógł wstać o godzinę wcześniej, aby ze wszystkim zdążyć, ale dla niego oznaczałoby to rozpoczęcie dnia w momencie, gdy jeszcze do tego nie był przygotowany. Jego menedżer mówił, że do szału doprowadzało go czekanie, aż golfista będzie gotowy, by wyjść z domu. "Kiedy byłem pewien, że już możemy iść na pole, on nagle przyglądał się sobie w lustrze i potrafił stwierdzić, że jego skarpetki nie wyglądają tak dobrze, jak się spodziewał i musi je zmienić. To oznaczało kolejne 15 minut spóźnienia", opowiadał.

Mimo że Hagen miał reputację spóźnialskiego, potrafił na tym skorzystać. Nigdy nie był zdyskwalifikowany za spóźnienie ani za powolną grę. Nie tylko grał wolno, każda czynność, jaką wykonywał, była zawsze dokładnie zaplanowana i precyzyjna. Harlow wspominał wspólne wyprawy na polowanie, kiedy to Hagen jako pierwszy widział zbliżające się stado kaczek, ale nigdy nie strzelał przed współtowarzyszami. Dużo radości sprawiał mu widok kolegów, którzy oddawali strzał w wielkim pośpiechu i przez to pudłowali. Wówczas on celował i trafiał kaczkę, gdy ta pozostawała nieomal poza zasięgiem strzału.

Z golfem nie było inaczej. Przyglądanie się Hagenowi podczas gry stanowiło niezwykłe doświadczenie. Hagen nie zrobił nic, dopóki nie był w pełni gotowy. Jego uderzenia jawiły się jako całkowicie wypracowane, jakby wyjęte spod pędzla malarza. To właśnie dlatego mówiono o nim, że jest niezrównanym golfowym artystą. Przyciągał tym samym tłumy fanów, którzy jak zahipnotyzowani przypatrywali się jego grze. Z pewnością był showmanem, to także z tego powodu organizatorzy turniejów przymykali oko na jego spóźnienia.

Zawrotna kariera

Hagen urodził się 21 grudnia 1892 roku w Rochester w USA. Golf był jedną z jego sportowych pasji, ale także sposobem na zarobienie pieniędzy (pracował jako caddie w pobliskim Country Club of Rochester). Oprócz golfa Hagen uprawiał też tenis i polo. Łowił również ryby, polował, jeździł na wrotkach. Wydawało się jednak, że to baseball pochłonie go do reszty, gdyż w tej dyscyplinie wykazywał duże umiejętności.

W wieku 14 lat zaczął pracować jako asystent Pro, Andrew Christie'go, w tym samym klubie, w którym wcześniej dorabiał jako caddie. W 1912 roku podczas U.S. Open, który odbywał się w Buffalo, Hagen pojawił się na rundzie treningowej wraz ze swym Pro. Zagrał wówczas 73 uderzenia, ale Christie odesłał go do domu, prawdopodobnie dlatego, że nie chciał być pokonany przez własnego asystenta. Jak się okazało, wkrótce uczeń prześcignął mistrza.

Zaraz po wspomnianym U.S. Open Hagen wystąpił w Canadian Open i na turnieju poradził sobie bardzo dobrze - zajął 11. miejsce. Według oceny samego Hagena nie był to jednak satysfakcjonujący rezultat. "The Haig" cokolwiek nie robił, zawsze chciał wygrywać. Był zdania - albo wszystko, albo nic. Po powrocie do rodzinnego domu, zaoferowano Hagenowi etat Head Pro w Rochester CC. Miał 19 lat i drzwi do kariery powoli się przed nim otwierały. Walter nie był jednak pewien swojej drogi, jeszcze nie.

W 1913 roku wziął udział w swoim pierwszym U.S. Open, w którym zajął czwartą lokatę. To paradoksalnie go rozczarowało. Rok później zdecydował, że nie zapisze się na turniej. W owym czasie poświęcał się swojej drugiej pasji - baseballowi. Trenował ze słynną drużyną Philadelphia National. Otrzymał zaproszenie na obóz treningowy i o mały włos świat nie poznałby golfowego talentu Waltera Hagena. Na szczęście wśród członków klubu Rochester CC był także Ernest Willard, który za wszelką cenę chciał, aby "The Haig" po raz kolejny wystartował w U.S. Open. Zaproponował mu więc, iż opłaci jego wydatki związane z zawodami, a także wydatki jego asystenta Dutcha Leonarda. Hagen przystał na propozycję. Pojechał na turniej i choć początkowo nie grał najlepiej (z powodu zatrucia pokarmowego), w pierwszej rundzie zanotował rezultat 68 uderzeń.

Nieomal za każdym razem trafiał do roughu, ale jego krótka gra była bez zarzutu. Po czterech rundach uzyskał wynik 290 uderzeń i zwyciężył w całym turnieju. Po odebraniu pucharu wygłosił komentarz: "Mam 21 lat i jestem zwycięzcą U.S. Open. Muszę więc skontaktować się z Patem Moranem z Phillies, że jednak nie przybędę na treningi z drużyną baseballową. W końcu osiągnąłem coś wielkiego w golfie, po co więc zaprzątać sobie głowę baseballem". W tym momencie Hagen jednoznacznie wybrał dalszą ścieżkę sportową.

Stoicki spokój

Od tego czasu Walter dominował w lidze PGA Tour podczas kolejnych golfowych sezonów. Najlepszym okresem była dla niego połowa lat dwudziestych, kiedy to triumfował w większości zawodów typu majors. "The Haig" zwyciężył w sumie dwa razy na U.S. Open , cztery razy na British Open, pięć razy w PGA Championship (z czego w latach 1924-1927 cztery razy pod rząd). Łącznie uzyskał 11 tytułów w turniejach wielkoszlemowych, co plasuje go na 3. miejscu pod tym względem (za Jackiem Nicklausem (18) i Tigerem Woodsem (14)). Hagen pięć razy wygrał także turniej Western Open (uważany wówczas za major). Do puli pucharów należy doliczyć te, które otrzymał za każdy z 45 wygranych turniejów ligi PGA Tour. Do World Golf Hall of Fame został wpisany w 1974 r., a 26 lat później magazyn "Golf Digest" uznał go za siódmego najlepszego golfistę wszech czasów.

Ta wyliczanka jednak ma sens o tyle, o ile przyjrzymy się temu, co Hagen sobą reprezentował. A jest co podziwiać. Jak mówią eksperci, swing "The Haiga" odbiegał od ideału. Przede wszystkim nie był stały, co owocowało tym, iż na każdym turnieju wykonywał jakieś kiepskie uderzenia. Hagen miał jednak tę umiejętność, iż potrafił wykaraskać się ze wszelkich kłopotów. Mawiał: "Na każdą rundę przeznaczam sobie siedem złych uderzeń, dlatego, jeśli jakiś strzał mi nie wyjdzie, powtarzam sobie, że to jeden z tych siedmiu".

Hagena nie widziano nigdy zirytowanego, rzucającego kijami. Twierdzi się, iż "Mr. Walter" był niepokonanym przeciwnikiem w match playu. Podczas jednych z zawodów PGA zwyciężył z rzędu w 22 meczach rozgrywanych na 36 dołkach. Grał brawurowo, ale cechował go stoicki spokój. Bobby Jones po pojedynku z Hagenem, który przegrał jednym dołkiem, powiedział: "Kiedy facet partaczy drive'a, potem nie wychodzi mu kolejne uderzenie, a na końcu wygrywa dołek, wówczas puszczają mi nerwy".

Pewien czas później dodał zdanie, które dopełnia sens tej wypowiedzi: "Uwielbiam grać z Walterem. Nikt inny nie jest w stanie tak bardzo igrać z losem, jak on". Publiczność go uwielbiała, właśnie za sposób gry, za nieprzewidywalność i finałowe zwycięstwo, kiedy szanse na triumf wydawały się topnieć. Hagen miał jeszcze jedną cechę, która zjednywała mu ludzi - styl.

Nazywany był playboyem, dowcipnisiem, modnisiem. W szerokich kręgach znana jest anegdota z U.S. Open w 1913 roku, na którym to "The Haig" pojawił się w jaskrawoczerwonych, gumowych butach. Obuwie rzucało się w oczy, ale niestety nie zapewniało mu odpowiedniej stabilności i ślizgało się na mokrej trawie, w związku z czym wykonanie prawidłowego swingu było bardzo utrudnione. Mimo sporych szans na zwycięstwo Hagen przegrał, ale osiągnął inny cel: jego buty zostały zapamiętane przez wszystkich.

"The Haig" bardzo cenił sobie wygląd zewnętrzny, dlatego tak wiele czasu poświęcał garderobie i dobierał ją w najmniejszych szczegółach. Bez obaw można powiedzieć, że dyktował golfową modę. Fakt ten został doceniony - przyznano mu tytuł "Najlepiej Ubranego Amerykanina" (pierwszy raz w historii tytuł ten otrzymał sportowiec). O Hagenie mówiono: "Ostatni opuszcza imprezę, pierwszy odbiera czek". Przylgnęła do niego opinia hulaki, człowieka rozrywkowego, korzystającego z życia w pełni. Ale mimo takiego sposobu bycia jego działanie zmieniło oblicze profesjonalnego golfa na zawsze.

Wygrana walka

Hagen jawnie domagał się praw dla profesjonalnych golfistów. W latach, w których zdobywał najwyższe trofea, zawodowcy nie inkasowali za zwycięstwa takich sum pieniędzy jak dziś. Były to nierzadko nagrody bardzo skromne, nie było mowy, aby gracze mogli uczestniczyć w imprezach odbywających się w domku klubowym, czasem nawet nie byli wpuszczani do clubhousów frontowymi drzwiami. Hagen sprzeciwiał się takiemu traktowaniu.

Podczas pewnego turnieju zablokował swoją limuzyną wejście do domku klubowego, zorganizował sobie w niej szatnię, a następnie spożywał w niej lunch. Wszystko dlatego, iż zabroniono mu skorzystać z przebieralni, która znajdowała się w środku. Innym razem natomiast odmówił wejścia do domku w celu odebrania nagrody, gdyż wcześniej go tam nie wpuszczono. Hagen walczył z tego typu dyskryminacją, robił to ostentacyjnie, a ponieważ był showmanem, którego kochali wszyscy, władze klubów musiały ustępować. Powoli zmieniały się przepisy, zawodowcy zaczęli być szanowani, uzyskali prawa, a także przyznawano im coraz większe nagrody.

"Nigdy nie chciałem być milionerem, chciałem tylko żyć tak, jak oni" - powiedział kiedyś. Ta ambicja doprowadziła go bardzo daleko, choć jak sam twierdził, pieniądze się go nie trzymały. W zatrważającym tempie wydawał wszystko, kwitując to słowami: " Łatwo przyszło, łatwo poszło". Lubił luksus, ale chciał cieszyć się nim z innymi.

Ci, którzy go znali, mówili o nim jako o cudownym, wesołym, pewnym siebie człowieku uwielbiającym towarzystwo. Henry Longhurst w artykule "Who's Going to Be Second" napisał o Hagenie: "Co za charakter! Inteligencja i rewelacyjne poczucie humoru. Pewny siebie wyraz twarzy i szeroki uśmiech. Niewyczerpana radość życia i wyjątkowa umiejętność łączenia wina, kobiet, piosenek z poważnym biznesem - zwycięstwami na turniejach. Takiego człowieka spotyka się raz na całe życie".

Hagen umarł w 1969 r. Zrobił dla zawodowego golfa bardzo dużo. A on sam do tej pory jest jednym z najciekawszych przykładów barwnych golfowych osobowości. Gdyby wówczas w 1914 roku nie zagrał w U.S. Open, prawdopodobnie zostałby baseballistą i pewnie także odniósłby ogromny sukces. Na szczęście dla nas wybrał golfa.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.